27 czerwca 2016

O kominie inaczej…

Dwie cechy łączą się jako najważniejsze w naszych skojarzeniach z kominem: ciepło i wysokość. Komin jest ciepły, dobrze się przy nim siedzi; komin jest wysoki, widać go z daleka.

O kominie inaczej…

y8ce84ro7933ht5613gadu68eheriqt32qw5wrb
Ulisses, tęskniący do greckich kominów, co z polskich przekładów „Odysei” przeszło do popularnych cytatów, pewnie tęsknił i do swojskich widoków, i do swojskiego ciepła. Te cechy się zresztą łączą: w ciepłym kominie jest ogień, który daje dym z komina wysokiego. Nie ma dymu bez ognia. Za ciepłym kominem, później zmienionym w kominek, siedział ćwierkający świerszcz, a nawet „Mazur ze swym synem” z ludowej piosenki; „u komina” można było siedzieć „w szarej godzinie z kilku przyjaciół”, co było „jedynym szczęściem” dla polskich emigrantów opisanych w „Epilogu” „Pana Tadeusza”; dla Krasickiego „kiedy zimno albo mglisto, komin najlepszy towarzysz”; Naruszewicz, po szeregu przesadnych komplementów, którymi obdarzał komin, tak wręcz konkludował: „Ach, póki zimno nie minie, tyś dla mnie wszystkim, kominie!”.

Najprzytulniejsze miejsce w izbie kiedyś było przy kominie, potem – przy kominku. Komin kojarzył się jeszcze z jedzeniem („na Marcina – gęś do komina”, szukający poczęstunku patrzyli, „gdzie się z komina kurzy”), kominek – już tylko ogrzewał, czasem sentymentalnie. Przy kominku „powracają wspomnienia z dawnych tych dni”, a gdy na nim „ogień płonie, syczy sykiem smolnych szczap”, może się przy nim zagrzać nawet „odrażający drab” – te piosenki nucono jeszcze niedawno. A po kominkach chodziło się nawet tam, gdzie kominków nie było. Taki „kominking” uprawiano.

Komin jako widoczna i ważna część domu symbolizował cały dom. Podatek kominowy, inaczej kominowe, płacili wszyscy właściciele domów mieszkalnych. Licząc rodziny we wsi, liczono kominy właśnie – lub dymy („folwark pięciu dymów” dawał Pociej Maciejowi Dobrzyńskiemu). Bo gdzie komin, tam dym. Staff chciał zaczynać budowę nowego domu „od dymu z komina”…

Komin dymił, a więc i smolił, bywał czarny… „Mina jak z komina” była sroga, groźna. O ważnych rzeczach ironicznie mówiono „zapisać węglem (albo kredą) w kominie”. I trzeba go było czyścić. Czyścili kominiarze – każda gospodyni chciała, żeby najpierw do niej przyszedł kominiarz, kiedy był jeszcze nieubrudzony. Łapały go za czysty guzik i ciągnęły do siebie – której się udało, miała szczęście. Stąd potem na widok kominiarza łapano się za guziki, już własne – na szczęście.

I tak się stało, że słowa komin i kominek zaczęły mniej lub bardziej przenośnie pojawiać się w językach specjalistycznych. W meteorologii, w geologii, w języku myśliwych wreszcie, w którym komin jest miejscem, gdzie się schodzi kilka nor, a kominek to „przewrócenie się ptaka w locie” i „sus zajęczy”. Taki kominek, czyli zajęczy skok-wykręt, zaczął też oznaczać prawne kruczki i oszukańcze wybiegi.

A z daleka widoczne wysokie kominy już nie domów mieszkalnych, lecz zakładów przemysłowych, które dawniej były oznaką rozwoju miast, a później stały się zmorą ekologów, pozostały w przenośni jako kominy płacowe, którym zapobiegać mają różne ustawy kominowe…

żródło: „Wiedza i Życie”
autor: Jerzy Bralczyk